wiersze z ostatnich lat
rytuał dnia
przy miejskim słupie ogłoszeniowym
czytamy nowe klepsydry
które szarpie wiatr
liście z drzew
z nieba deszcz
co widać
dziś protestujemy
na dziedzińcu szpitala
dwa rozpostarte ramiona
szpaler aut bez klaksonów
kolejka milczących parasoli
otwieramy usta bez krzyku
przymykamy oczy
oddajemy pół ducha
ale niespodzianka
patyczek z wacikiem
drąży tylko dziurki w nosach
zabiera kilka smarków
i to wszystko
zapada zmierzch
na drodze pozorny ruch
karawany wjeżdżają
i wyjeżdżają
pandemia
zapadamy w niepewność
– uczymy się żyć inaczej
zdrowiejemy
idąc przed
w czas wędrujących ulicami
zamaskowanych twarzy
kartonowych haseł
szliśmy razem żartując a on
niósł swoją fotografię
ludzie już się zebrali
z kwiatami krótkie przemowy
– zostawiliśmy
kartonowe zdjęcie
na grobie
potem się rozeszliśmy
każdy na swój pogrzeb
(pamięci Bogdana Góreckiego
- sen mojej żony Iwony)
S'Archittu
pamięci Nicoli Barbier
wszyscy wpadają tu
żeby zobaczyć cud natury
stworzony przez czas i przyrodę
– wielką dziurę w skale
oddzielającą zatokę od morza
schodząc stromizną wciąż pamiętam
lot nad betonowym podwórkiem
przed świtem dwa dni temu w szczecinie
i ból lądowania na rękach obolałą pierś
przez obiektyw oglądam bramę do –
na skale stał mężczyzna
(mam to na zdjęciu!)
teraz szukam go
czy skoczył? żeby przepłynąć?
przenicować się
na drugą stronę?
czy już wie jak tam jest?
chcemy poglądnąć tajemnicę –
widzimy tylko wodę i powietrze
a obok rajska zatoka
delikatny mistral nie marszczy nawet
najmniejszej fali przy brzegu
na horyzoncie rozświetlone do białości
drobinki – oślepiają
wynosimy się
po skalnych schodach
niosąc w sobie niewidoczny ból
łobez 2018
#
znów mieszkam przy mojej ulicy
te same lipy szumią za oknem
przez które patrzę na dom
(którego nie ma
wbrew wszystkim snom)
#
codziennie rano budzą mnie zza okna
głosy maluchów w drodze do przedszkola
zadają tysiące pytań
– kto na nie odpowie
#
chłopaki wracając ze szkoły
rywalizują w głośności wysławiania
teorii wszystkiego
(oraz kto kiedy komu)
#
na murku obok liceum długa przerwa
dziewczyny oddają się
słodkim skrętom i chłopcom
dmuchają prosto w twarz
kwaśnym dymem
krzyżyki
#
nasz lut jest zimny
nie przewodzi
lód gorący nie ma racji bytu
#
jestę robotnikię w fabryce robie
mnóstwo błędów języka
którego nie wyssłem
#
otwieramy oczy paryż paruje
po nocnym deszczu wyrastają
nowe piętra ciszy
#
szaleństwo krwi poprzedzają słowa
pierwszy pocałunek
ma smak śmierci
* * *
łóżko wypełnione po brzegi
nocą – szukamy się
wędrując ku brzegom
w poprzek w głąb tafli jeziora
półksiężyc to żagiel
mrocznej podróży
nad nami przelatują
samotne samoloty
daleko jest kraj wojny
powietrza i tchu
ty w pełni
opadamy na cienki lód
po którym jak po wodzie
idą ptaki
U Areny w Sable
dwie rzeki – jedna w drugą
wciąż płyną do Loary
zamek z wysokości gapi się
na odbicie katedry w Sarthre
w ogródku pod sosną
w cieniu albizji miękkim jak jedwab
odpoczywają myśli poetki
przesiadka
śniłem Berlin a wołam Bergamo
dziejemy się w bezsensie świata
zima choć śnieg ledwie trwa
w Londynie zapach róż w deszczu
to nie piątek stanie się niedziela
deszcz zanurzy nas w ciemnym śpiewie
nad dachami Gdańska pod pościelą mgły
w twoich nagich oczach bez tchu z moich ust
Piosenka dla Davida Bowie
Isi
anonimowi imigranci
w pewnym sensie to prawda
wędrując od siebie do siebie
przekraczamy wiele granic
na horyzoncie ruda smuga
zmierzch w tonacji amor
wzdłuż brzegu Tamizy
poruszają się kolorowe cienie
Czarny Mnich rozmazany na wodzie
odchodzi młodość brzoskwiniowa
wciąż rozmawiamy o poniedziałku
pocałunki uczą nas spokoju
zawsze początkujący – hej David
jak to teraz widzisz
zapamiętam ultrafiolet czasu
potem będę oddychał w rytm nocy
aż mnie zbudzisz uśmiechem
o czwartej nad rane
oda
pracownik gościnny z Polski
wyszedł z fabryki w Londynie
po pierwszym dniu pracy
wraca wieczornym autobusem
a ona czeka na ostatnim przystanku
nie potrzebują dziś
żadnych narkotyków
w domu
jedzą biały chleb
piją czerwone wino
kochają się
więcej wierszy?